Kanada i USA
13 lipca - 7 września 2000

 Genesis podróży

    Wszystko zaczęło się w Grecji. A dokładnie w samolocie, którym leciałem na Kretę. Tam bowiem przeczytałem o konkursie fotograficznym Polskich Linii Lotniczych LOT na "zdjęcie z podróży". Po powrocie do domu, wysłałem zdjęcia i po kilku miesiącach, kiedy już prawie o wszystkim zapomniałem, okazało się, że wygrałem II nagrodę - czyli lot dla 2 osób do dowolnego miejsca w sieci połączeń LOTu (a I-szej nie przyznano). Nie muszę chyba pisać, że się ucieszyłem :-) "Drugą osobą" stała się w naturalny sposób Iwona, która ma szczęście/nieszczęście być moją dziewczyną.

    Ponieważ chcieliśmy lecieć oczywiście w jak najciekawsze miejsce i możliwie jak najdalsze z możliwych, więc od razu odrzuciliśmy możliwość lecenia do jakiegokolwiek miasta w Europie. Został nam Izrael i Stany, z których wybraliśmy to drugie. A ponieważ chcieliśmy koniecznie zobaczyć zachodnie stany, więc jedyną sensowną możliwością pozostał lot do Edmonton w Kanadzie. Z najróżniejszych powodów (wolne bilety, rodzina w Kanadzie oraz własne widzi-mi-się) jako port powrotny wybraliśmy Nowy Jork. Bilety zarezerwowaliśmy, po czym zaczęliśmy się zastanawiać jak się przedostać przez cały kontynent amerykański.

Transport

    Najtańszą, a jednocześnie umożliwiającą nam w miarę sensowne zobaczenie Ameryki możliwością okazał się Greyhound. Nie jest to może najlepszy sposób przemieszczania się w USA, ale niemniej ma szereg plusów, jak np. to, że można w nim spać. Oczywiście nie dojeżdża do większości ciekawych miejsc w Stanach, bo kursuje tylko pomiędzy większymi miastami. Ale jak się ma już tylko kilkadziesiąt mil do celu, w porównaniu do kilku tysięcy, to zawsze można się jakoś dostać. My stosowaliśmy w tym celu 3 metody:

- pieszą (nie polecam, nadaje się tylko na bardzo bliskie odległości, uwaga na plecak, jest ciężki!)
- lokalno-autobusową (polecam, ale życzę powodzenia, ponieważ w Stanach ten środek lokomocji jest na wymarciu, a rozkłady jazdy, jak są, to są kretyńskie)
- autostopową (sam nie wiem co o niej myśleć - wszyscy nam mówili You guys be careful - i wszyscy byli bardzo mili. Podobno może być niebezpiecznie, bo w Stanach jest dużo czubków)
- znajomościową (należy posiadać jak najwięcej znajomych w jak największej ilości miejsc w Stanach. Zdecydowanie polecam :-)

    Natomiast przy podróżowaniu na dalsze odległości Greyhound jest bardzo miłym środkiem transportu. Wsiadamy wieczorem, śpimy przez całą noc, budzimy sie rano i okazuje się, że jesteśmy 800 mil dalej. Oczywiście pod warunkiem, że staniemy do dobrego gate'u - trzeba mieć wyczucie, odpowiednio wcześnie dostaniemy tagi na bagaże do odpowiedniego miasta, nie damy się okraść na dworcu, sprawdzimy we wszystkich możliwych miejscach rozkład jazdy (każdy podaje inny), dopilnujemy, żeby przy każdej przesiadce nasze bagaże, do których nie mamy dostępu, zostały przeładowane do odpowiedniego autobusu, nie będzie nam przeszkadzać, że czekamy 3 godziny w środku nocy w jakiejś dziurze, ponieważ kierowca po prostu nie przyszedł, wydrukujemy sobie zawczasu spis lokalnych przystanków Greyhounda (na dworcach nie mają, trzeba wziąć w Internetu), wepchamy się z naszymi biletami Ameripass przed wszystkich innych, którzy stoją w kolejce, nie potkniemy się o pana, który śpi po ławką, nie podeptamy meksykańskiego dzieciaka, który się czołga po podłodze, szybciutko zajmiemy sobie siedzenie nie za bardzo z tyłu (bliskość toalety, klimatyzacja nie działa) i nie za bardzo z przodu (klimatyzaja działa za dobrze :-), nie przejmiemy się wariatką, która śmieje się sama do siebie, grając w głupawą grę na automacie dworcowym, zdążymy wrócić na czas do autobusu w czasie postoju, kupimy sobie wcześniej dmuchaną poduszkę do spania, nie szkodzi nam, że wysadzą nas o 4 rano w jakiejś dziurze, z przyjemnością umyjemy się w dworcowej umywalce, nie będziemy za głośno rozmawiać... no i jeszcze kilka drobnych spraw, o których bedziemy pamiętać.

    Bilety Greyhounda kupiliśmy jeszcze w Warszawie, ponieważ wtedy można kupić tzw. "International Ameripass", który jest tańszy. Kosztowało nas to 360 dolarów na osobę na 45 dni. Naprawdę niedużo, biorąc pod uwagę fakt, że wypożyczenie samochodu, to łączny wydatek ok. 50 dolarów dziennie. Amtrak w ogóle odpada, bo nigdzie się nim nie dojedzie (bardzo rzadka siatka połączeń). Jest trochę droższy od Greyhounda. Można jeszcze kupić i sprzedać potem samochód, ale trzeba się znać, a poza tym najpierw trzeba załatwić odpowiednie formalnośći, a prawa własności, z tego, co wiem, przysyłają do 3 miesięcy na jakiś adres w Stanach, który się poda - wcześniej samochodu się nie sprzeda. Tak, więc to się na krótszą metę nie opłaca.

Noclegi

    Wzięliśmy namiot. Tutaj specjalne podziekowania dla Grzesia, który nam użyczył tego szlachetnego schronienia - bardzo dziękujemy! W Stanach kempingi kosztują nawet powyżej 20 $ za namiot (jest wtedy wprawdzie nawet basen na kempingu, ale mimo wszystko :-). Tak więc muszę się przyznać, że czasami spaliśmy na dziko, zresztą nie tylko z powodu cen, ale też nie posiadania możliwości dotarcia do kempingu. A czasem w samochodzie (2 razy pożyczaliśmy). A czasem w Greyhoundzie. Raz w hostelu (Las Vegas, zapomnijcie o kempingu, jest podobno gdzieś poza miastem) i wiele razy u znajomych (znowu jak najbardziej polecam!) W parkach narodowych można spać poza kempingami po wykupieniu specjalnego backpackers' permit - w niektórych parkach ich ilość na dzień jest limitowana - np. w Grand Canyon. Nie można natomiast spać w samochodzie, bo przyjeżdża ranger i grzecznie mówi, że nie można :-)

Jedzenie

    Jedzenie w Stanach, wbrew temu, co nam wszyscy mówili wcześniej, jest droższe niż w Polsce, ale można przeżyć. Fast food + cola lub kawałek pizzy z czymś do picia,  kosztuje jakieś 5$. Można kupić hamburgera w McDonalds poniżej 1 $, ale, jak wszystkim wiadomo, robi się to na własną odpowiedzialność, a poza tym i tak nic się nie czuje po zjedzeniu. Lepiej już kupić w Jack in the Box, czy jakoś tak - robią dopiero po zamówieniu, nie podgrzewają, smakuje lepiej. Ogólnie trzeba liczyć, że cena żywności jest jakieś 2 razy wyższa niż w Polsce. My mieliśmy butlę camping gas (kupiliśmy w Stanach, bez problemu, nie można wieźć samolotem, palnik przywieźliśmy) i gotowaliśmy sobie różne rzeczy, które kupiliśmy w sklepie. Można także dostać zupki chińskie, 29c, oraz żywić się bananami :-))